Sama świadomie zdecydowałam się na życie pod jednym dachem z teściową. Stan ten był przejściowy. Budowaliśmy dom. Potrzebowaliśmy jedynie lokum by przeżyć planowane trzy lata budowy. I choć może brzmieć to odrobinę dziwnie, muszę przyznać, że sam fakt mieszkania z matką mojego męża wydawał mi się lepszym rozwiązaniem niż wyrzucanie pieniędzy w wynajmowane mieszkanie. Z którym, nota bene, nie wiązalibyśmy przyszłości.
Układ był prosty. Dokładaliśmy się do rachunków, do śmieci… Generalnie- do wszystkiego. Trwaliśmy tak pół roku. Po tym czasie teściowa oznajmiła, że to ona pokryje koszty utrzymania domu, abyśmy mogli w ten sposób szybciej pójść na swoje.
Wymyśliliśmy z mężem mały biznes. Wiązał się on ze sporą ilością pracy przy komputerze. Ja pozyskiwałam klientów, mąż jeździł na spotkania. Teściowa, jak zawsze zresztą, stała się dla nas nieocenioną pomocą. Pilnowała naszych dzieci. Wręcz wyganiała mnie, bym szła pracować. Mówiła: „Słuchaj, idź tam klikaj te swoje cyferki. Po co my dwie do opieki nad takimi grzecznymi dziećmi”.
Było coś, co wydawało mi się dziwne. Nie pozwalała mi sprzątać twierdząc, że niesamowicie ją ta czynność relaksuje (oczywiście częścią domu, którą chwilowo zamieszkiwaliśmy, zajmowałam się jak własnym domem). Wręcz zabraniała mi też gotować, mówiąc, że zrobi to szybciej. Ja byłam tą od załatwiania spraw biznesowych, pomagania mężowi i doglądania dzieci.
Pewnego dnia wyszłam ze starszą córką na plac zabaw. Spotkałam ciotkę mojego męża. Jakoś tak nasza rozmowa zeszła na temat domu. Wiadomo- każdy ciekawy na jakim etapie jesteśmy. Powiedziałam, co wiedziałam. Pokazałam nawet parę zdjęć dumna z naszych poczynań. Ciotka ślinę przełknęła i zgorzkniałym tonem odburknęła jedynie, że jej dzieci to same się pobudowały. Że skromnie, bo skromnie, ale przynajmniej za swoje. Szczerze mówiąc nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież my też budowaliśmy za swoje. Zarobione naszymi rękami w dobrze prosperującej małej firmie.
Była taka jedna noc, kiedy dzieci, nie wiadomo czemu, poszły spać wcześniej. Zgramoliłam się z łóżka, na którym uśpiłam córkę i cichaczem zaczęłam kierować się w stronę kuchni. Wtedy też usłyszałam coś, co sprawiło, że przez moment przestałam czuć grunt pod nogami.
Paweł. Ona nie robi nic. Nie sprząta. Do tego nie dokłada się do mieszkania. To oczywiste, że od ciebie i od waszych dzieci pieniędzy nie chcę, ale ona!? Ona powinna płacić normalnie. Ja mam ją sponsorować? Kim ona dla mnie jest? Chciałabym też, żebyś wiedział, że ona nie potrafi się nawet dziećmi zająć. Ciągle z telefonem albo przed komputerem. Nie pracuje, czas marnuje. Wzięłaby się do roboty. Patrzeć na to nie mogę. Ona nie potrafi być dobrą matką dla twoich dzieci. Paweł! Ja się boję zostawić ją samą z MOIMI WNUKAMI…
W jednej chwili poczułam potworny wewnętrzny niepokój i falę gorąca, która zalała mnie od stóp do głów. Z tamtego momentu pamiętam tylko, że mąż mój bronił mnie jak lew. Reszta to urywki.
Chwilę postałam za drzwiami, uspokoiłam się i weszłam do kuchni uśmiechnięta- jak gdyby nigdy nic. Chciałam rozegrać to spokojnie. Przeczekać moment, w którym targały mną emocje, przemyśleć to, co chcę powiedzieć, o co zapytać…
Moja teściowa grała perfekcyjnie. Uśmiechnięta, słodkopierdząca. Dopiero wtedy zaczęłam dostrzegać wszystko to, co wcześniej mi umykało. Zauważyłam jak wyciera stół, który dopiero co wytarłam. Zauważyłam jak odkurza podłogę, którą przed chwilą odkurzyłam, śmiejąc się jaka z niej niezdara, bo coś rozsypała. Zobaczyłam, jak przestaje rozmawiać przez telefon w momencie, gdy tylko wchodzę do pomieszczenia, w którym się znajduje.Raz usłyszałam nawet jak mówiąc do swojej siostry, nazwała mnie pasożytem i złodziejem… Przede wszystkim jednak dotarło do mnie to, że praktycznie nigdy nie zostawiała mnie sam na sam z dziećmi. Pilnowała- bym nie zrobiła im krzywdy… tak myślę.
Wyznawała zasadę trzymania się blisko wroga. Wroga, czyli mnie- czego kompletnie nie byłam świadoma. Żyłam w przeświadczeniu, że mam najwspanialszą teściową na świecie. Gdyby ktoś się kiedyś zastanawiał, czym jest teatr życia… to właśnie tym.
Zwlekałam tydzień. Chciałam przygotować się do rozmowy. Szczerej. A, że jestem człowiekiem, który broni ludzi, a nie ich oskarża, liczyłam na to, że wyjaśnimy sobie wszystko, a atmosfera po prostu się oczyści. Że zaczniemy żyć normalnie, bez tajemnic. Mówiąc sobie prosto w oczy, co myślimy na różne tematy.
Siedziałyśmy w kuchni. Paweł zabrał dzieci. Ja mówiłam, ona słuchała. Z grymasem przypominającym wyraz twarzy przedszkolaka, który został przyłapany na kradzieży cukierków innym dzieciom. Długo mi zeszło. Tłumaczenie. Tłumaczenie siebie i tłumaczenie jej, przed samą sobą. Głupia byłam.
Po skończonym monologu, gdy prosząc ją o jakiekolwiek słowo wyjaśnienia zwróciłam się do niej: „Mamo?”, a ona odpowiedziała: „Nie mów do mnie „Mamo”. To dla mnie obraźliwe, gdy wypływa z twoich ust”. Po czym wstała i wyszła.
Od tego momentu zaczęło się piekło. Ale nie… Żadne wrzaski, przytyki. Żadne kłótnie, rzucanie talerzami. W domu mojej teściowej zapanowało milczenie. Najgorsza forma złości. Gdy tylko pojawiałam się w pobliżu przestawała mówić. Sprawiała, że czułam się jak intruz. Zostawiała mi codziennie pod drzwiami karteczką z opłatą za zużyte media. Liczyła, ile razy dziennie korzystałam z toalety przeliczając litry spłukanej wody. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że nastawiała moje dzieci przeciwko mnie. Przekupywała je słodyczami, zabawkami. A wszystko po to, by zostawały z nią. A gdy już znalazły się pod jej opieką, robiła ze mnie w ich oczach wyrodną matkę. Wprost mówiła, że mama nie ma dla nich czasu, że dla mamy ważniejszy jest komputer. Chwaliła mojego męża za pracowitość, dobroć, stawiając go za wzór, a mnie przy nim degradując jednocześnie do roli rodzinnego pasożyta. Gdy gotowała obiad, robiła go dla wszystkich- poza mną, zabraniając mi jednocześnie korzystać z JEJ kuchni. Raz, w obecności swojej siostry, zapytała mojego męża, co ja planuję w życiu robić. No bo skoro mam już 32 lata, to powinnam mieć jakąś wizję zawodowej przyszłości. Nie można całe życie egzystować żerując na innych…
Wystarczył miesiąc. Wytrwaliśmy aż miesiąc. Spakowaliśmy manatki i uciekliśmy do naszego niegotowego jeszcze domu. Kupiliśmy sprzęty, których nam brakowało i zaczęliśmy nowe życie. U siebie. Boże, co to była za ulga. Wtedy dopiero zrozumiałam, że co by się działo i jakby się losy rodzinne potoczyły, życie „na czyimś” to nie życie. To egzystowanie bez samospełnienia. Mieszkając u kogoś człowiek NIGDY nie może żyć po swojemu… nigdy.
Dopiero po czasie okazało się, jak okropną otoczkę wokół mnie stworzyła teściowa. Przez te lata gdy u niej byłam żaliła się wszystkim, że dom nasz nowy, piękny wybudowała: ona, razem z moim mężem. Że mam wymagania jak królowa, a nie dołożyłam złamanego grosza- ani do budowy domu naszego przyszłego, ani do domu „królowej matki”, w którym to mieliśmy „przyjemność” mieszkać. Opowiadała o tym, jak spędzam całe dnie przed komputerem. Na grach, zabawach i rozmowach ze znajomymi. Że dzieci zamiast być moim priorytetem stały się moją kulą u nogi. Ba! Kazała mówić przy ludziach moim dzieciom do siebie mamo (!), chcąc udowodnić tym samym, że zapominają powoli, kto tak naprawdę jest ich matką…
Nie znam lepszej aktorki niż ona. Kobieta, która potrafiła w tak perfidny sposób sprawiać, że stosunek ludzi do mnie stał się pełen pogardy i nienawiści. Kobieta, która potrafiła tak świat wokół mnie wykreować, że naprawdę niczego nie zauważyłam. A Paweł? Mąż mój żył w przeświadczeniu, że ona tak po prostu, od czasu do czasu wieczorem, sobie do niego ponarzeka…
Zrobiła z siebie teściową, której wszyscy mi zazdrościli. Była przecież kobietą, która pomagała mi i litowała się nad moją nieudolnością, MIMO WSZYSTKO. Mimo tego, że byłam potworem… Tak. Teściowa. Ta, której wszyscy mi zazdrościli…
Historia czytelniczki