W dzieciństwie molestował mnie wujek. Gdy miałam dwanaście lat, zostałam przez tego właśnie wujka zgwałcona. Moja matka nie zrobiła z tym kompletnie nic. Wszystko ukryła, sprawę zamiotła pod dywan, a ze mnie… ze mnie zrobiła puszczalską. Puszczalską dwunastolatkę.

Moja rodzina jest bardzo specyficzna. Należy do tych „wierzących na pokaz”, dla której priorytetem jest to, co powiedzą i pomyślą o niej inni.

Za mąż wyszłam wcześnie. Za chłopaka, z którym byłam pięć lat!  Zaręczyliśmy się na dwa lata przed ślubem. Chciałabym powiedzieć, że to miłość mojego życia, ale z perspektywy czasu widzę, że była to raczej chęć ucieczki z domu i udowodnienia- sobie i bliskim, że można żyć inaczej.

Po trzech latach wspólnego życia znalazłam na jego komputerze nagie zdjęcia mojej siostry. Okazało się, że mieli romans. To był dla mnie cios. Kolejny raz ze wszystkim zostałam sama. Nikt mi nie pomógł, nie wsparł, gdy było mi naprawdę ciężko. Rodzina wolała ratować swój wizerunek w oczach innych, nie chcąc doprowadzić do rozwodu. Postanowiłam więc i ja. Że spróbujemy uratować nasze małżeństwo. Szkoda tylko, że wszystko odbywało się kosztem mnie- moich zainteresowań i hobby. To nie był pierwszy raz, gdy musiałam zrezygnować z czegoś, co kocham. Zawsze bowiem, gdy zabierałam się za coś swojego, zaczynało się piekło. Mąż kierował w moją stronę wyrzuty. Bo zaniedbywałam dom. Bo zaniedbywałam rodzinę… Zresztą, czegokolwiek bym nie robiła, w moim wykonaniu odbywało się to “kosztem rodziny”.

Dziesięć lat po ślubie mąż wyjechał na dwumiesięczny staż do USA. Zdałam sobie wtedy sprawę z tego, że od dziesięciu lat nie byłam tak szczęśliwa. Zostałam zupełnie sama, z trójką dzieci (dwoje szkolnych i dwulatek) i z pracą na pełen etat. Mimo ogromnej ilości obowiązków czułam luz, którego nie było mi dane wcześniej doświadczyć. Nikt na mnie nie krzyczał, nikt mnie nie popędzał. Ze wszystkim się wyrabiałam. Nawet czasu dla dzieci było jakby… więcej? Gdy wrócił, wszystko zaczęło się od nowa. Ale… ja już wtedy wiedziałam, że nie jestem w stanie trwać dłużej w takim związku. Kazałam mu się wynosić. A on? Chyba pierwszy raz w życiu zrozumiał, że nie żartuję.

Zaproponował na terapię. To zabawne, bo przez wiele lat nie chciał się na nią zgodzić. Dotrwaliśmy do drugiego spotkania. I to właśnie na drugim spotkaniu stwierdził, że z nim jest wszystko ok. Że nie ma zamiaru się zmieniać.

Zadawał mi ból. Psychiczny. Terroryzował. Nawet w sprawach seksu. Powtarzał przecież wiele razy, że jeśli w domu nie ma „obiadu”, to on będzie jadał na mieście. Mówił to tak, jakby burdel miał się stać jego stołówką.

Na mojej drodze w pewnym momencie pojawiła się Karolina. Przyjaciel. Kobieta (!), która pokazała mi, czym jest normalne życie. Zaangażowałyśmy się w pomoc zwierzętom. To było coś, co dodawało mi skrzydeł. Karolina udowodniła mi, że można żyć normalnie. I że to, co działo się w moim domu normalne nie było. Pierwszy raz od tak dawna ktoś mnie wysłuchał,  ktoś przytulił. Tak po prostu.

Pamiętam, jak w którymś momencie postanowiłam “doedukować” się w zakresie przemocy. Obłożyłam się artykułami i publikacjami. Bardzo dużo czytałam. Dopiero wtedy odkryłam, jak ogromną krzywdę mi wyrządził. Jak potrafił mnie owinąć wokół  palca. Nie było to trudne, bo należę do bardzo wrażliwych osób. Zawsze wszystkim współczuję i staram się dogodzić. Ja jestem na końcu łańcucha potrzeb.

Dwa spośród wielu artykułów, które były dla mnie najistotniejsze, wysłałam na skrzynkę małżonkowi. W odpowiedzi dostałam maila brzmiącego: „Uważaj! Jadę do domu to dopiero pogadamy.”. Wpadłam w tak ogromną panikę, że nie byłam w stanie złapać oddechu. Postanowiłam jednak ten jeden raz w życiu nie dać poznać po sobie strachu. Gdy wszedł do domu, tonem grożącym powiedział, że skoro tak mi źle, mogę zaraz dzwonić na policję. Usiadłam na krześle, telefon położyłam obok siebie i mimo, że potwornie się bałam, powiedziałam, że doskonale wiem, że mogę zadzwonić i gdy tylko poczuję się niepewnie- zrobię to. Zrobię, a numer mam już wybrany.

Małżonek mój z wrażenia usiadł i zaniemówił. Takiej mnie nie znał. Po chwili odpowiedział tonem skruszonym, że wyrwał się z pracy, by powiedzieć mi, że beze mnie jest nikim. Wtedy również pierwszy raz zebrałam się w sobie i odpowiedziałam, że tak…że beze mnie jest nikim. Bo całą swoją wielkość zbudował na gnojeniu mnie. Że teraz boi się momentu, w którym mnie zabraknie. Bo zabraknie mu tym samym osoby, którą można poniewierać.

Przyszedł moment, w którym mąż zaczął obsesyjnie mnie kontrolować. Sprawdzał mój telefon, sprawdzał portale społecznościowe, maila. Dzwonił po rodzinie i znajomych. Śledził mnie jeżdżąc za mną samochodem. Wiele razy powtarzałam, że jestem w stanie usiąść z nim i pokazywać mu słowo po słowie, każdą wiadomość i otrzymanego maila. Bronił się rękami i nogami twierdząc, że nie będzie niczego sprawdzał po kryjomu. Postanowiłam ten jeden raz sama go sprawdzić. Zmieniłam PIN w telefonie i poszłam pod prysznic. Nie zdążyłam nawet spod niego wyjść, gdy mąż mój zaczął jak szalony miotać się i robić awanturę… Później było już tylko gorzej. Byłam w kiepskim stanie. Nie mogłam napić się wody ze szklanki- tak trzęsły mi się ręce. Rano wstawałam z bólem brzucha i wymiotowałam. Ledwo otwierałam oczy i już musiałam się z czegoś tłumaczyć. Sprawa przerosła mnie do tego stopnia, że pojawiły się pierwsze myśli samobójcze…

Psychicznie całkowicie podupadłam. Było coraz gorzej. Półtora roku temu Karolina siłą zawiozła mnie do psychiatry. Mąż razem z moją matką nawoływali, żebym zabrała się do roboty, a nie wymyślała kolejne przypadłości. Twierdzili, że nie jestem chora, tylko leniwa.

Po wizycie u psychiatry Karolina zabrała mnie do siebie. Podawała mi leki, karmiła, pilnując jednocześnie bym nie odebrała sobie życia. W tym samym czasie moja matka razem z ojcem i moim mężem działali. Robili wszystko, bym uchodziła za wariatkę. Robili wszystko, bym nie mogła widywać się z dziećmi.

Koszmar zaczął się później. Mąż spreparował i sfałszował moje rozmowy z Karoliną i innymi dziewczynami tak, by wynikało z nich, ze umawiamy się na wspólny seks. Pięć razy w tygodniu. Nie byłam w stanie niczego udowodnić… moi rodzice zajmują wysokie stanowiska, które pozwalają im na bycie wpływowymi w tego typu kwestiach. Pomagali mojemu mężowi, wstawiali się za nim, burząc jednocześnie moją wiarygodność.

Zapadła decyzja o rozwodzie. W sądzie moi rodzice zeznawali przeciwko mnie. Żyjemy w tak „cudownym” kraju, że samo mieszkanie z kobietą stało się dowodem zdrady i zmiany orientacji seksualnej. Rozwód został orzeczony z mojej winy. A z racji tego, że uznano, że jestem lesbijką, mam ograniczoną władzę rodzicielską- w związku z możliwością demoralizacji dzieci. Gwałty męża na mnie zostały „olane” i nazwane wypełnianiem małżeńskiego obowiązku.

Rodzina zupełnie się ode mnie odwróciła. Dzięki działaniom męża kontakt zerwali ze mną wszyscy moi znajomi. Aktualnie, głównym jego celem jest upodlenie mnie. Serce mi pęka, bo z dziećmi, które przez tyle lat były obok mnie, widzę się tylko dwa razy w miesiącu. Żadnej matce nie życzę tak potwornej tragedii, jaką jest odebranie jej dzieci. Żadnej kobiecie tego nie życzę.

Z matką i ojcem ostatni raz widziałam się na rozprawie. Podobno wyrządziłam im ogromną krzywdę. Tak mówią. Szkoda tylko, że nie pamiętają mojego wielokrotnego wołania o pomoc. Wtedy, gdy gwałcił mnie wujek. Wtedy, gdy gwałcił mnie mąż. Wtedy, gdy błagałam ich, by wstawili się za mną…

Wiesz, co za to usłyszałam? Usłyszałam, że to wszystko „nie miało miejsca”… Że moje życie, że ten koszmar trwający lata, NIE MIAŁ MIEJSCA. Że nie miał miejsca…

Historia czytelniczki
error: Nie kopiuj moich treści