Zaczęłam zastanawiać się ostatnio jak to jest, że moje poczucie własnej wartości tak mocno zależy (edit: na szczęście już w coraz mniejszym stopniu, ale jednak nadal zależy) od innych ludzi. Złapałam się na tym, że mój nastrój uwarunkowany jest opiniami na mój temat, które nawet, gdy tego nie chcę, docierają do mnie z wielu stron. Pewnego pięknego dnia postanowiłam podzielić się moimi wątpliwościami w tej kwestii z dziewczynami na Instagramie. Na dwadzieścia cztery tysiące osób, które oglądają moje Insta Stories około dwóch tysięcy udzieliło w okienku odpowiedzi na pytanie:
Czy kiedykolwiek miałyście moment w swoim życiu, że wartościowałyście siebie jako człowieka przez pryzmat tego, czy lubią Was/chwalą/krytykują bliscy/ludzie dookoła Was? Jakie zachowania innych sprawiają, że tracicie wiarę w siebie?”
Psychologiem nie jestem, nie dokonam tu profesjonalnej analizy tego, co uzyskałam w tym dość dużym jak na blogerskie możliwości badaniu. Chciałabym jednak częścią odpowiedzi, których udzieliły dziewczyny (może to akurat Wy, jeśli zaglądacie na moje IS) podzielić się z Wami. Po pierwsze dlatego, że być może przeczytanie o tym, że ktoś inny zmagał się z podobnym problemem i się z nim uporał doda komuś otuchy i pomoże podjąć decyzję o terapii. Po drugie – jeśli nie jesteśmy pewni tego, czy nasze słowa ranią – warto posłuchać osób, które mówią o tym, co je boli (czasami możemy nie zdawać sobie sprawy z tego, że jesteśmy dla kogoś toksyczni).
Od lat powtarzam, że słowa mają potężną moc. Źle użyte mogą mieć siłę rażenia, która jest w stanie zniszczyć człowieka od środka. Werbalna bomba atomowa.
“Nie masz męża, co z ciebie za kobieta”, “twoje koleżanki już dawno po ślubie, a ty”, “jesteś już po trzydziestce i ciągle samotna. Jak ty sobie dajesz radę?”
W liceum uczęszczałam do klasy z rozszerzoną biologią (chwalę się) i nie przypominam sobie lekcji, na której omawianoby temat nierozerwalnej współzależności między mężczyzną a kobietą. Naprawdę, kobieta może nie mieć męża i uwaga – przeżyć. Ba! Brak męża/partnera w żaden sposób nie wpływa na zmniejszenie poziomu żeńskich hormonów w organizmie, a to oznacza, że kobieta bez mężczyzny NADAL JEST KOBIETĄ.
Tego typu pytania są bezsensowne z dwóch powodów. Po pierwsze – jeśli kobieta nie ma swojej drugiej połówki i jest szczęśliwa jako singielka, to jakim prawem ktokolwiek próbuje wpędzić ją w poczucie, że jest niekompletna. Po drugie – jeśli kobieta bardzo chciałaby kogoś mieć, a jej życie tak się ułożyła, że jeszcze nikogo nie ma, tego typu pytania JEJ NIE POMOGĄ.
“Nie masz dzieci?”, “A twój zegar biologiczny to już nie tyka przypadkiem?”, “Kobieta bez dzieci to jak żołnierz bez karabinu”
Na temat tego typu pytań powstały już elaboraty. Ja sama o powiększanie rodziny pytana jestem systematycznie – a przecież byłam pewna, że gdy ma się dwójkę maluchów i na dodatek parkę, to pytania typu już się nawet nie cisną na usta. A tu jednak – dzieci podrosły, to według niektórych przydałoby się nam jeszcze jedno maleństwo. Przyznaję szczerze, że mnie pytania o dzieci kierowane w moją stronę nie “bolą” ani trochę. Mam natomiast coś, co niesamowicie utrudnia życie, ale bardzo pomaga ludzi rozumieć (i pisać wiersze również) – poziom empatii wystrzelony w kosmos. I ja, nawet wtedy gdy się o tym nie mówiło, a pytania o płodzenie dzieci były na porządku dziennym, nigdy nikogo nie zapytałam o to, czy planuje/czy chce/czuje się na siłach mieć dzieci, bo zawsze z tyłu głowy miałam, że co, jeśli ten ktoś o dzieciach marzy, a mieć ich nie może?
“Prześmiewczy stosunek do moich emocji”, “Mówienie: a ty to zawsze, a ty to nigdy”, “Ciągłe mówienie: przesadzasz i robienie ze mnie wariatki”
Mamy tendencję do patrzenia na innych przez pryzmat nas samych. Tak trudno wtedy zrozumieć, że dla kogoś np. stres przed egzaminem na prawo jazdy może być tak ogromny, że od tygodnia źle sypia i niewiele je, gdy sami podeszliśmy do tego na luzie. Czy nie można siedmiolatkowi, który boi się sprawdzianu z dodawania powiedzieć, że totalnie to rozumiemy i trzymamy kciuki zamiast: teraz się boisz, zobaczysz co będzie w siódmej klasie, gdy przyjdzie ci napisać sprawdzian z fizyki? Wystarczyłoby tylko słuchać i zaakceptować fakt, że każdy człowiek życie przeżywa inaczej i w zupełnie inny sposób daje upust swoim emocjom. Jedni potrzebują 10-kilometrowego biegu, inni 15 minut rzewnego płaczu. I nikt tu nie przesadza. Skoro ktoś czuje, że coś go przerasta, to znaczy, że tak jest. Proste.
“Coś ci się przybrało ostatnio”, “Ale masz boczki”, “Nie myślałaś, żeby trochę zrzucić”, “Nie myślałaś o założeniu aparatu na te twoje nieszczęsne zęby?”, “Oj, w spiętych włosach chodzisz, a uszy takie odstające?”, “Jedz coś, wyglądasz jak dziecko Oświęcimia”
Wcale nie dziwię się, że w pewnym momencie człowiek zaczyna patrzeć w lustro i zerkać na siebie nie swoimi, wyrozumiałymi i kochającymi bezgranicznie oczami, a oczami innych – wzrokiem oceniajacym i dostrzegajacym każdy niby-mankament-a-tak-naprawdę-unikalny-element.
Przyznaję – tekstów dotyczących wyglądu było najwięcej. To naprawdę zadziwiające, że są osoby, które zupełnie bez zastanowienia i bez grama refleksji są w stanie komentować czyjeś kilogramy, fałdki lub ich brak, uszy, zęby i wiele innych.
Historie dłuższe
Kilka dziewczyn podzieliło się też ze mną dłuższymi historiami. Kilka z nich zamieszczam poniżej:
“Pamiętam, jak w czasie rodzinnej wigilii u rodziny mojego męża, a było to około dwóch lat po ślubie, absolutnie każdy życzył mojemu mężowi zdrowia, powodzenia w pracy, sukcesów, a mnie “dzisiusia, bo przecież ileż można na niego czekać”. To nie był pierwszy raz, gdy byłam bombardowana z każdej strony takimi tekstami. Po życzeniach udałam się prosto do toalety, bo nikt nie wiedział, że od długiego już czasu zmagamy się z niepłodnością, a o dziecku marzymy najbardziej na świecie. Do stołu już nie wróciliśmy, mąż przeprowadził mnie z łazienki prosto do drzwi, a gdy ja się ubierałam wszedł do pokoju, w którym siedziały wszystkie babcie i ciotki i oznajmił, że dzieci mieć nie możemy, choć bardzo chcemy i że niestety nie zostaniemy tutaj ani chwili dłużej, bo serca pękły nam na milion kawałków. Wyszliśmy i była to nasza ostatnia wigilia tam. Nie dlatego, że się obraziliśmy, ale dlatego, że rodzina stwierdziła, że zepsuliśmy im Święta i że sprawiliśmy, że ci wszyscy ludzie, którzy nie mieli nic złego na myśli, bardzo źle się poczuli. I że takiej atmosfery nikt więcej nie chce. Od tego momentu minęło 5 lat, a my dzięki in vitro mamy od roku wspaniałego synka. Już wiemy, że pojawiają się komentarze, że to nie jest prawdziwe dziecko, a jakiś dziwny twór, dlatego też omijamy to towarzystwo szerokim łukiem. By przypadkiem nie dać sobie wbić do głowy, że coś z nami nie tak.”
“Teraz już wiem, że walczę z depresją, a przy tym wieluuuuu lat mam zaburzenia odżywiania. Ciągle – a to mama, a to tata, a to ciotki mówili mi (i niestety mówią dalej), żebym się wreszcie wzięła za siebie. Żebym schudła – przecież wystarczy poćwiczyć. To niesamowite, że ta sama matka, która widziała, że mam problem, nie zrobiła przez całe życie nic, by mi naprawdę pomóc. Pamiętam, jak kiedyś na spotkaniu rodzinnym mama śmiała się ze mnie, że znajduje w moim pokoju podczas sprzątania poupychane papierki ze słodyczy. Cała rodzina się śmiała, jeden wujek nawet krzyknął, że wyglądam, jakbym nawet te papierki zjadała. Teraz się leczę. Mam wspaniałą panią psychiatrę. I odcięłam się od rodziny. Niestety musiałam. Wiem natomiast, że dobrze zrobiłam, bo po każdym telefonie do domu mam totalny zjazd psychiczny.”
“Lekceważenie mnie i urywanie kontaktu. Zawsze tak mam, że jeśli ktoś nie odzywa się do mnie od dłuższego czasu i ignoruje moje wiadomości to zaczynam myśleć, że to ja zrobiłam coś nie tak. Zajmuje to moją głowę to tego stopnia, że działa na mnie destrukcyjnie. Jestem właśnie po dwóch pierwszych terapiach i zaczynam swoją drogę w kierunku wyleczenia.”
“Niestety czasami wystarczy krzywe spojrzenie ze strony innych ludzi, rozmowy po cichu, szepty i śmieszki – ja wtedy od razu myślę, że mówią o mnie, że jestem powodem kpin. Dlatego unikam towarzystwa innych ludzi i jeśli się z kimś spotykam, to są to spotkania dwuosobowe.”
“Wkurza mnie to, że jako kobieta muszę ciągle walczyć o swoją pozycję w świecie mężczyzn. Mamy niby XXI wiek, a nadal panuje dziwne przeświadczenie o tym, że kobiety w niektórych branżach gówno wiedzą (nawet jeśli wiedzą naprawdę dużo, często o wiele więcej). I niestety, choć staram się jak mogę, to bardzo często te spojrzenia “z góry”, z uśmiechem na ustach i podtekstem, którego nie trzeba wymawiać, brzmiącym: “Anka, co ty w ogóle o tym wiesz?” sprawiają, że mam wszystkiego dosyć i myślę sobie, że naprawdę jestem do niczego. Są momenty, w których nie chce mi się udowadniać, że jestem inteligentna, oczytana, mądra i bystra.”
“Nie wiem, czy ktoś jeszcze napisze coś w tej perspektywy, ale mało się o tym mówi. Bardzo dobrze zarabiam. Robię to, co kocham – jestem graficzką. Mój mąż robi to samo, co ja. Ile ja razy usłyszałam, że mnie na coś stać, bo mam ZARADNEGO MĘŻA (on jest przebojowy i robi wrażenie) – i tłumaczę wtedy, że generalnie zarabiamy na tym samym poziomie. A gdy mówię o swoich zarobkach (bo czasami już mam ochotę niektórym zamknąć gęby) rodzina zaczyna komentować z przekąsem, że jestem “karierowiczką”, że dzieci zaniedbane, bo do przedszkola chodzą, zamiast w domu z matką zostać. Że w domu sobie nawet posprzątać nie umiem, dlatego musi do mnie przychodzić pani do sprzątania (i oni nie rozumieją, że przyjdzie do mnie pani, która mi posprząta – czego nienawidzę robić, a ja w tym czasie zarobię o wiele więcej wykonując swoją pracę lub spędzę cudowny czas z rodziną!). Dużo by mówić, ale to naprawdę staje się frustrujące, gdy najbliżsi komentują każdy twój wybór i zaczynają w twojej głowie zasiewać ziarno niepewności – czy na pewno wszystko ze mną ok.”
“Udzielam porad prawnych. Pamiętam jak na początku “kariery” przyszła do mnie moja znajoma i poprosiła o radę w pewnej kwestii. Ja wtedy zupełnie za darmo udzieliłam jej pełnej pomocy i powiedziałam, co ma robić. Było mi tak potwornie przykro, gdy spotkałam ją za jakiś czas, a ona bez ogródek i cienia wstydu przyznała, że poszła po mojej wizycie do innego prawnika i była w szoku, że otrzymała ten sam schemat postępowania. A zapłaciła 400 zł! Do dziś pamiętam, jak paskudnie się poczułam.”
Na koniec naszła mnie refleksja, którą chciałam się z Wami podzielić. Bo wśród wiadomości znalazły się i takie, z których dało się wyczytać oburzenie, że niedługo już nic nie będzie można powiedzieć. Ale przecież gdybyśmy tak, zamiast komentowaniem zajęli się rozmową i słuchaniem?
I mówieniem też dzieciom swoim, jeśli je mamy, że są bystre, wartościowe i piękne takie, jakie są. Żeby wiedziały o tym. W przyszłości. I teraz.