– Pani Aniu!- wołam od progu.- ale dzisiaj paskudna pogoda!- wchodzę i składam parasol.
– To racja.
– Gdzie pani jest?- pytam, bo nie do końca wiem skąd dociera głos.
– W spiżarce. Czy mogłaby mi pani pomóc? Nie jestem w stanie odczytać tych wszystkich etykietek na słoikach.
Weszłam do maleńkiego pomieszczenia, które oświetlane było starą żarówką wiszącą na jeszcze starszym kablu. Parę lat temu ktoś nazwałby to biedą lub zaniedbaniem powierzchni domowej. Teraz mówi się na to „loft”.
– Proszę mi pomóc zabrać te wszystkie rzeczy.- powiedziała i wskazała palcem małe pudełko wypełnione po brzegi przetworami.- Nie mogę tylko znaleźć powideł.
– O…tutaj są- wzięłam do ręki mały słoiczek z wielkim napisem „powidła”.- Po co pani te wszystkie słoje.
– Idę je wieczorem zanieść do Alki.
– Kim jest Alka?
– To moja koleżanka ze szkolnej ławy. Mieszka parę domów dalej.
– To miło z pani strony. Czy to tak w ramach sympatii?
– I tak i nie. Alicja choruje na nowotwór. Byłam u niej wczoraj. W domu smród jak diabli, żadnego jedzenia. Alka wycieńczona.
– Czy ona nie ma rodziny.
– Pani Moniko. Pani wie, że czasem tak jest, że z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach. Ona sama nie pamięta, kiedy ktokolwiek ją odwiedził. Łzy same cisnęły mi się do oczu. Wie pani, to potworne kiedy okazuje się, że ktoś, kto w pani pamięci zapadł jako pogodna i pełna życia osoba, staje nagle przed panią jako wrak człowieka.
– No, ale do schorowanej matki…nie przyjadą. Nie martwią się? Nowotwór to nie przeziębienie…
– Pani Moniko. Przecież pieniądze same się nie zarobią.
– No ja oczywiście rozumiem, ale z drugiej strony…
– … tutaj nie ma żadnego „ale”.
– Nie zgodzę się. Choć zazwyczaj ma pani rację. Żyjemy jednak w czasach, gdzie stres, brak pieniędzy, chęć bycia na swoim i chęć bycia samowystarczalnym sprawia, że nie potrafimy sobie poradzić. Stąd brak czasu, brak chęci i brak…
-…brak miłości? Czy pani zaczyna tłumaczyć ludzki brak miłości. Ludzkie zobojętnienie?
– Absolutnie. Próbuję tylko powiedzieć, że ludzie zaczynają nieradzić sobie ze swoim życiem. Dlatego wzięcie dodatkowo na barki odpowiedzialności za kogoś może ich przerastać. Nie zawsze chodzi o samo zarabianie pieniędzy… Nie tłumaczę obojętności, czy braku miłości, a raczej chore ambicje, które stają się powoli chorobą dzisiejszych czasów, zabijają nie tylko więzi, ale zabijają człowieka w człowieku…
– Pani Moniko. Ja pani coś powiem. Ludzie sobie teraz z życiem nie radzą, bo za dużo chcą. Chcą więcej, niż im potrzeba. Pragną tego, co mają inni. Szukają sposobu na to, by innym zaimponować. I żeby osiągnąć te chore cele muszą ograniczyć swój świat- swoje miejsce na ziemi, i ludzi, którzy z nimi żyją do minimum. W taki sposób, aby było im wygodniej. Wiadomo, dla każdego to minimum oznacza co innego. I tym sposobem każdy z nas staje się dla siebie okulistą. „Lekarzem” co to „uzdrawia” zdrowe oczy. Jak? Poprzez nałożenie na nowoczesny nos niewidzialnych okularów. Takich, co sprawiają, że widzimy to, co chcemy zobaczyć, a niekoniecznie to, co powinniśmy widzieć. Nie mówię, że nagle powinien nas obchodzić cały świat. Powinniśmy jedynie naszego świata nie ograniczać jednokierunkowo. Pieniądze są potrzebne, ale nie są najważniejsze. Miłość jest ważna, ale miłością nie nakarmimy siebie i dzieci. Rozwój jest istotny, ale nie kosztem miłości i bankructwa. Pani rozumie, do czego dążę? Dążę do tego, że w życiu, w każdej dziedzinie, należy zachować umiar. Należy dawkować wszystkiego w odpowiednich ilościach, bo dążenie do skrajności to zabijanie siebie i wszystkiego, co nas otacza. I tak, w pewnym momencie, budzimy się na pustyni. Stajemy w miejscu, z którego bardzo trudno się wydostać. Bo albo ludzi nam bliskich brak, albo do najbliższego pieniądzopoju daleko, albo, w związku z zaniedbaniem siebie i poświęceniem się chociażby w 100% macierzyństwu, brak możliwości na bycie kimś więcej niż matką. Pani Moniko. Nie możemy być wszyscy wybiórczowzroczni… Gdybyśmy tak zaczęli skupiać nasz wzrok i nasze myśli NIE TYLKO na tym, czego nie mamy (a co mają inni), bylibyśmy w stanie kochać mocniej to, co mamy i tych, których mamy. To takie proste, a takie trudne… Pozbądźmy się tych podłych okularów! Nie zakładajmy ich naszym dzieciom. Rozsądku uczmy. Nie zachłanności. Zachłanność to zło. Ona sprawia, że nigdy nie będziemy szczęśliwi. Bo zamiast żyć z tymi, których kochamy, zaczynamy żyć obok siebie, stając się dla siebie w ten sposób zupełnie obcymi ludźmi. Pani Moniko, te okulary w pewnym momencie sprawiają, że zamiast otaczającego nas małego lub większego, ale naszego osobistego świata, widzimy jedynie czubek własnego nosa… Te „zaburzenia widzenia”, to „choroba”, która zabija. Człowieka w człowieku.
Zapadła chwilowa cisza.
– No, ale dobra! Koniec tego gadania. W ramach walki z wybiórczowzrocznością i ograniczaniem swojego świata pomoże mi pani pakować te wszystkie przetwory i razem je zawieziemy. Trochę się tego nazbierało…