Cześć! Z tej strony Monika Konefał i Muszę Ci powiedzieć, że możesz posłuchać tego odcinka na Spotify (do czego bardzo Cię zachęcam – poniżej znajdziesz odtwarzacz), albo przeczytać go przesuwając palcem w dół. Miłego odsłuchiwania!

Zaczynamy

Monika! Czemu nic nie nagrywasz? Nagraj jakiś podcast!

Tęsknimy za podcastami!

Tak do mnie pisaliście, więc przybywam do Was po dość długiej (jak na mnie) przerwie w nagrywaniu z tematem niesamowicie gorącym, a który będzie dotyczył pokojów hotelowych. Świetnie się składa, że temat jest gorący, bo tkwimy właśnie w jednym z podobno najbardziej znienawidzonych miesięcy roku – w lutym. Warto więc się rozgrzać wewnętrznie! W ogóle przeczytałam gdzieś ostatnio, że luty to taki „miesiąc na dobicie”. Bo to właśnie teraz choinki rdzewieją na śmietnikach, jest zimno, smutno, szaro, buro i jeszcze do tego wokół nas roztacza się chmura smogu. Ponoć to właśnie dlatego luty ma o te trzy dni mniej (#TakiŻarcik). Tak więc wracam do Was w lutym, w tym niedobrym lutym i przechodzę od razu do rzeczy. W podcaście o sceptycyzmie podróżniczym mówiłam Wam o tym, że nie do końca lubię podróżować. Nie wyjeżdżam często. Osoby, które śledzą mnie na Instagramie doskonale wiedzą, że jestem domatorką, która najlepiej czuje się w swoich czterech ścianach, na sofie, z ciepłą herbatą w ręku, owinięta kocem (niczym ludzkie burrito). Nie lubię podróżować. No nie lubię. Ale mam jeszcze męża i dzieci, a oni lubią. Zdarza mi się od czasu do czasu udać się na nocowanko poza własną stumetrową posiadłością. Mam więc pewne doświadczenia związane z pokojami hotelowymi. I o tym właśnie chciałam dzisiaj opowiedzieć. O tych pokojach hotelowych, które miałam przyjemność odwiedzić w ostatnich dziesięciu latach. Tak naprawdę wcześniej nie podróżowałam (wyjątkiem były zielone szkoły).

Pierwszy prawdziwy hotel, który spełniał moje standardy

Pierwszy taki prawdziwy wyjazd, na który udałam się z moim mężem, a wtedy jeszcze chłopakiem był jeszcze na studiach. To było na trzecim roku studiów. Siostra mojego męża, która odkąd tylko pamiętam, obserwuje wszystkie możliwe strony internetowe, fora i grupy, na których można dorwać świetne okazje wyjazdowe, tanie loty, tanie wycieczki i inne tego typu podróżnicze rarytasy podróżnicze, podesłała nam link do nowo wybudowanego hotelu w samym centrum Wiednia. 32 euro za cały weekend. To była oferta dla pierwszych iluś tam osób (chyba dwustu, mój mąż twierdzi, że aż dla pięciuset). I my z moim mężem, a wtedy jeszcze chłopakiem, zarezerwowaliśmy i opłaciliśmy weekend w tym pięciogwiazdkowym hotelu w samym centrum Wiednia! Do tego udało się nam dorwać wtedy bilety autobudowe za złotówkę (nie wiem, czy są tutaj osoby, które pamiętają słynne autobusy za złotówkę, nie wiem też, czy ta forma nadal funkcjonuje). Jeździły wtedy takie wielkie autobusy, jak na tamte czasy wypasione, z gniazdkami i z internetem (wtrącenie popodcastowe: zabrzmiałam tutaj, jakbym tym autobusem jeździła w średniowieczu!). Bilety w powrotną stronę kupiliśmy za 70 zł od osoby, więc cały wyjazd kosztował nas naprawdę niewiele. Jeśli chodzi o ceny – wyszło nam rewelacyjnie. Zajechaliśmy autobusem do samego centrum i z dworca autobusowego do hotelu mieliśmy cztery minuty pieszo. To było zaraz przy rynku. Ja w ogóle super wspominam ten wyjazd, bo uważam, że Wiedeń jest przepiękny.

Dotarliśmy do tego hotelu. Przepiękna recepcja, bardzo kulturalny pan zaprowadził nas do naszego apartamentu i pamiętam jak dzisiaj, że weszliśmy do naszego pokoju hotelowego, ja rozejrzałam się dookoła i byłam mega zdziwiona. To miał być pięciogwiazdkowy hotel, a z sufitu zwisała żarówka na jakimś lichym sznurku, a na suficie i jednej ścianie był surowy beton. Wtedy byłam święcie przekonana, że ten hotel dlatego był w takiej cenie, bo był po prostu niewykończony. Dopiero za jakiś czas okazało się, że był to najprawdziwszy styl loft, a to ja byłam niezaznajomiona z najnowszymi trendami architektonicznymi! Trochę wstydzioch, żem taka nieobeznana. Ale za to teraz sama dom mam urządzony w dużej mierze właśnie w tym stylu! Natomiast to, co zapamiętałam z tamtej wyprawy to to, że było tam CUDOWNIE CZYSTO! A ja jestem człowiekiem, który może nie jest jakimś przesadnym estetą, nie śledzę najnowszych trendów jeśli chodzi o architekturę wnętrz, ale cenię sobie porządek. A przede wszystkim czystą łazienkę. Miałam ochotę nawet zapytać panią sprzątającą, jakiego sprzętu i jakiej chemii używa do czyszczenia kabiny prysznicowej, bo nie było na niej zacieków, a ja jestem świrem na tym punkcie. Miałam ochotę, ale tego nie zrobiłam. Powstrzymałam się. Natomiast rzeczywiście, to co zapamiętałam z tamtej wyprawy, to bardzo wysoki standard czystości.

Dziurawy kocioł gdzieś w Czechach

Dwa lata temu wybraliśmy się z moim mężem do Chorwacji zatrzymując się po drodze w Czechach i w Słowenii nad jeziorem Bled. Gdy dojeżdżaliśmy do pierwszego miejsca noclegowego okazało się, że owszem, mój mąż zarezerwował nocleg w Czechach nocleg, ale nie na 22 sierpnia, a na 22 września. Nagle też okazało się, że w praktycznie żadnym hotelu nie ma miejsc, żeby nas przenocować. W związku z czym musieliśmy na cito szukać nocowania gdziekolwiek, byle wypocząć przed dalszą trasą. Udało się nam zahaczyć o bardzo stary hostel. To nie był nawet hotel, to był hostel. Wchodziło się do niego przez bar, który przypominał Dziurawy Kocioł z Harrego Pottera. Za ladą stał pan, który nie miał jednego oka i palców w jednej ręce. W ogóle atmosfera była tam bardzo mroczna. Jak już się przeszło przez ten bar, to trzeba było wyjść po starych, skrzypiących schodach na górę. Weszliśmy do pokoju i to, co tam zobaczyliśmy zwaliło nas z nóg. Ta przygoda kosztowała nas około 150 zł, nie oczekiwaliśmy więc cudów. I słusznie, bo ja wychodzę z założenia, że lepiej jest być pozytywnie zaskoczonym niż rozczarowanym, natomiast… No powiem wprost. Tam od dawna nikt tam jakoś specjalnie i dokładnie nie sprzątał. Pajęczyny na ścianach, kłęby kurzu w kątach. Ja bałam się tam spać, bo nie wiedziałam co wyjdzie spod łóżka. A do tego wspólna łazienka na całe piętro. Czułam się trochę jak na zielonej szkole stojąc w kolejce z ręcznikiem, żelem pod prysznic i szczoteczką do zębów.

Wtedy też pierwszy raz w życiu doświadczyłam prawdziwego hotelowego brudu. Natomiast, tak jak wcześniej powiedziałam, cena nie była wygórowana. Chociaż – spałam kilka razy po weselach w pokojach za 150 zł i było w nich czysto.

Wysoka ocena za czystość

Od tamtego czasu miałam przyjemność nocować jeszcze w kilku miejscach. Niestety w większości przypadków standardy czystości odbiegały od norm, jakie gdzieś tam sobie w głowie ustaliłam biorąc pod uwagę cenę obiektu, w którym aktualnie nocuję. I tak ostatnio naszło mnie przemyślenie, po tym jak kolejny raz byłam rozczarowana miejscem, w którym byliśmy, o czym opowiem za moment – że hej! Dlaczego ma to wyglądać w ten sposób, że im tańszy hotel, tym bardziej brudny? Czy czystość nie powinna być pewnym standardem – sama w sobie. Czy porządek nie powinien być podstawowym kosztem, który ponosi klient wynajmując pokój? Rozumiecie? Płacę 150 zł za hotel i mam w tej cenie czysty pokój i łóżko do spania. Niczego więcej mi nie potrzeba. A powiem Wam szczerze (jest to wniosek tylko i wyłącznie na podstawie moich obserwacji), że odnoszę wrażenie, że czystość stała się jakimś nadstandardem. 

Bo wyobraźcie sobie, że udaliśmy się ostatnio całą rodziną w góry (spod Krakowa daleko nie było, raptem 1,5 godziny drogi). Cel mieliśmy jeden – nauczyć się jeździć na nartach. Żadne z nas nie potrafiło. Nauczyliśmy się. SUKCES! Choć nie obyło się bez przygód. Pierwszego dnia na godzinę 18 mieliśmy umówionego Instruktora, po czym okazało się, po dotarciu na stok z wypożyczonym sprzętem, że nikt tego nie zapisał. I instruktora dla nas niestety nie ma. Więc my, z wypożyczonym sprzętem i zerową wiedzą na temat jazdy na nartach wzięliśmy nasze dzieci na tę taką oślą łączkę i nauczyliśmy je na maleńkim stoku zjeżdżać na podstawie tutoriali z internetu, które na całe szczęście wcześniej obejrzeliśmy. Kolejnego dnia Instruktor się już pojawił, poprawił nieco naszą technikę jazdy i BAM! Jeździmy na nartach. W trzy dni ogarnęliśmy i zjeżdżaliśmy już na dużym stoku! 

Wracając do tematu hotelu

Hotel wynajęliśmy blisko stoku. Polecany gorąco, z oceną na bookingu ponad 9 (ponieważ postanowiliśmy, rozsądnie, skorzystać z opinii innych użytkowników!). Tam w komentarzach same ochy i achy: świetna atmosfera, pyszne jedzenie, a do tego wysokie oceny za czystość (to sprawdzam jako pierwsze!)! Jechałam pełna spokoju, mając z tyłu głowy te wszystkie wspaniałe zdjęcia ze strony internetowej oraz opinie osób, które już tam były. Nie spodziewałam się, że będzie to wyjazd pełen zaskoczeń.

Pierwszego szoku doznałam, gdy dotarliśmy na miejsce i zjechaliśmy za hotel. To właśnie tam znajdowały się miejsca parkingowe. Cały tył budynku okazał się jedną wielką ruderą. Zupełnie tak, jakby ktoś pomyślał: “E tam. Z przodu jest ok. Z tyłu nie będzie widać!”. Elewacja w fatalnym stanie, góra worków na śmieci rzucona w nieładzie. Poczułam się jakbym była na nieuporządkowanym wysypisku śmieci! I ja już zaczęłam ten hotel oceniać po tej okładce.

Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam się uspokoić (bo dodam jeszcze, że mnie w takich sytuacjach bardzo szybko żyłka zaczyna pulsować z nerwów). Pomyślałam, że to nic! Nie ma co psuć sobie humorów i nastrojów. Że z okna przecież nie będzie tego widać, a widoki na góry są piękne!

Z racji tego, że przyjechaliśmy przed czasem wybraliśmy się na spacer, by poznać okolicę (byliśmy około 14:30 na miejscu – od 12:00 pokój był już wolny, ale ze względu na konieczność posprzątania pokoju mogliśmy się zameldować dopiero od 16:00). Po ponad godzinnym spacerze głodni i zmarznięci wróciliśmy do hotelu w celu zakwaterowania. Niestety bardzo szybko okazało się, że jak na zdjęciach z bookingu to wygląda tylko jeden pokój, a w pozostałych pomieszczeniach (obejrzeliśmy trzy pokoje zanim wybraliśmy ten, który najbardziej nam odpowiadał) standard jest o wiele niższy, a okna tak małe, że ani tych śmieci pod ścianą z nich nie widać, ani tych gór pięknych, co to miały wynagrodzić pierwsze moje rozczarowanie. Podobnie z łazienką. Pomijając fakt, że mogłam w niej poczuć się jak Harry Potter w swojej komórce pod schodami (jestem wielką fanką Harrego Pottera, stąd te porównania!), okazało się, że jest w niej po prostu brudno. Nie chodzi o bałagan. Chodzi o najprawdziwszy kurz i brud, który, gdy człowiek siedział na toalecie i dotykał czołem umywalki, można było dojrzeć (bez zbytniego przyglądania się) w kątach i na kabinie prysznicowej.

Armagedon zaczął się wieczorem, gdy okazało się, że mam problem z wzięciem pełnego wdechu. Tak. Dokładnie tak. Odezwała się moja uśpiona od dawna alergia. Dodam jedynie, że żeby zaczęły pojawiać się u mnie problemy alergiczne w danym pomieszczeniu musi być naprawdę syf. Wielki syf. Nie jestem aż takim wrażliwcem na alergeny, nie musi być sterylnie. Całe szczęście spędzaliśmy na stoku po 8-9 godzin dziennie. Nawet nie wiecie, jak bardzo cieszyłam się, że nie muszę siedzieć w tym hotelu.

To właśnie wtedy zaczęłam się zastanawiać, czy czystość rzeczywiście traktowana jest w kategorii tej nadjakości? Czy muszę zapłacić 2000 zł za dobę, by spać w czystym pokoju? A może to ja mam zbyt wysokie wymagania? Zapłaciliśmy za pobyt w tym hotelu prawie 700 zł/dobę za całą naszą czwórkę. I tak sobie myślę – czy to rzeczywiście zbyt niska cena, bym mogła wymagać usunięcia z podłogi włosów poprzednich lokatorów i dokładnego wytarcia kurzu? Na odchodne, wymeldowując się o dobę wcześniej, gdyż nie byliśmy w stanie być tam ani chwili dłużej, usłyszeliśmy tylko, że jeśli będziemy wybierać się do nich następnym razem mogą dać nam pokój bez wykładziny.

Prawda jest taka, że mnie wykładzina sama w sobie nie przeszkadza. Chodzi po prostu o to, by była czysta. 

Oczywiście ja, jak to ja, zaczęłam się zastanawiać, czy nie jestem przewrażliwiona? Może ze mną jest coś nie tak i mam jakieś skrzywienie pod tym kątem. A może po prostu, żeby spać w czystym pokoju i na wygodnym łóżku, które nie skrzypi przy każdym ruchu, rzeczywiście muszę zapłacić 1500 zł czy 2000 zł? 

Niech te pytania pozostaną otwarte. Jak zawsze czekam na Waszą aktywność, wiadomości na Instagramie, komentarze na YT! Na Wasze subskrypcje na Spotify/Apple Podcasts i wszędzie tam, gdzie lubicie mnie słuchać!

Jeśli chcecie być ze mną w stałym kontakcie zapraszam na Instagrama. Trzymajcie się i do następnego!

error: Nie kopiuj moich treści