Pamiętam do dzisiaj, jak wołała za mną głośno, gdy do domu długo nie wracałam, bo w tym szałasie, co to go zbudowaliśmy w lesie, zasiedziałam się jak nigdy. Jak złościła się trochę, że na czas nie przyszłam, mimo, że prosiła. Pamiętam, jak wielu mogło wiele, a ja nie mogłam aż tyle.
I w złości przenikającej moje małoletnie kości, w myślach mówiłam, że dla moich dzieci nigdy nie będę taka.
Pamiętam do dzisiaj, jak z uporem maniaka pilnowała, bym co sobotę wykonała swój obywatelski obowiązek i posprzątała co nieco. I ja w tym moim szale emocjonalnym, wołałam w myślach, że sprzątnie jest dla głupich, że dzieci nie powinny, że nie chcę, że nie przeszkadza mi kurz i piasek pod stopami, że nie zwracam uwagi, że jako ośmiolatka mam zupełnie inne plany. Plany na życie. Plany na ten konkretny dzień. Na tę chwilę.
I gdy z zaciśniętymi zębami odpalałam machinę niszczącą moje sobotnie życie towarzyskie, w myślach mówiłam, że dla moich dzieci nigdy nie będę taka.
Pamiętam do dzisiaj, jak zapłakana przychodziłam ze szkoły, bo śmiali się ze mnie. Że gruba, że Mućka. Niby mała byłam i rozumieć nie powinnam aż tak bardzo, ale rozumiałam. Aż za bardzo. I pamiętam, jak jedzenie do ust wręcz wciskała. Jak płaczem wymuszała, bym jadła. Akurat wtedy, gdy ja jeść nie chciałam. Bo tak. Bo każde niezjedzenie przybliżało mnie do nietycia. Tylko ja wiem, jak wtedy po nocach płakałam. Że oni mnie nie rozumieją. I że ona mnie nie rozumie też. Że nie pozwala działać jak ja chcę i żyć jak ja chcę.
I gdy przeżuwałam jednak to jedzenie zbyt-wysoko-lub-niewystarczająco-nisko-kaloryczne, pod jej matczynym czujnym okiem, to w myślach powtarzałam złowrogo, że dla moich dzieci nigdy nie będę taka.
Pamiętam do dzisiaj, jak zasiedziałam się ze znajomymi, a telefon padł. Jak na złość. I nagle, w ciemności, zobaczyłam nadjeżdżający samochód. Ich samochód. I ja wtedy szłam do tego samochodu jak skazaniec, sycząc tylko przez zęby, że mam już przecież szesnaście lat i że nikogo jakoś rodzice nie szukają. A mnie akurat szukali. Syczałam, że nic mi się stać nie mogło przecież we wsi takiej, zabitej dechami.
I sycząc tak, z głową spuszczoną i myślą w tej głowie dudniącą, że obciach i wstyd, powtarzałam złowrogo, że dla moich dzieci nigdy nie będę taka.
Teraz tak sobie myślę, z perspektywy czasu i z perspektywy matki, że najlepszą opiekunkę życia miałam. Co błędy pozwalała popełniać, ale chroniła, by nie skończyły się one źle zbyt. Co nauczyła, że dorosłość to nie kraina „Mam co chcę”, a „świat kompromisu”. Że buntować się mogę, syczeć pod nosem i pomstować w myślach, ale gdy już dorosła będę, to tupanie nie wystarczy, by osiągać, co mi przyjdzie do głowy.
I teraz wiem, po latach tylu, błędach tylu i decyzjach dobrze podjętych też, że dla moich dzieci chcę być właśnie taka.
Że dla dzieci moich jestem i będę.
Że pozwolę im tupać i syczeć pod nosem.
Że czasem na coś nie pozwolę. Nie dla zasady, że matce wolno, a zgodnie z zasadą rodzicielską- bo kocham.
Aniołem Stróżem Naziemnym chcę być. Takim, jakiego ja mam.
Po prostu.